poniedziałek, 11 marca 2013

ROZDZIAŁ 7

- No co jest - obudziłam się, gdy ktoś ściągnął ze mnie kołdrę - dajcie mi spać, jest środek nocy.
- Wstawaj mała - odezwał się Igła.
- Ej jak ty tu wszedłeś? - spytałam zdziwiona.
- Się zamyka drzwi na klucz a nie. Wstawaj bo spadamy stąd.
- No to czemu mi kurde o tym wczoraj nie powiedziałeś; spakowałabym się - wstałam i przetarłam oczy, i ziewnęłam jak to określił Krzysztof: jak lew. Dostojnie no!
- Gdzie tym razem jedziemy? - wyciągnęłam spod łóżka swoje kapcie, które nie wiem czemu znalazłam z drugiej strony. A dałabym se włosy uciąć że kładłam się z tej strony.
- Aaa - zaczął drzeć się Igła.
- Co jest? - podskoczyłam wystraszona.
- Pająk, masz pająka na głowie - zaczął głośniej krzyczeć i wybiegł z pokoju.
- Aaaa - wybiegłam z krzykiem za nim.
- Co wy robicie? - wypadł z pokoju Kurek.
- Mam pająka na głowie - powiedziałam przerażona.
- Boże, nie. Ja chce jeszcze żyć - dołączył do nas Bartek.
- Zdejmijcie to ze mnie - powiedziałam błagalnie.
- Ręke mi odgryzie - piszczał Igła, zbliżając się do mnie.
- Krzysiek uważaj. - złapał go za ramię Kurek. W moich oczach pojawiały się łzy.
- Co to za wrzaski? - wyszedł Kosa z pokoju.
- Grzesiek, uratuj mnie - po policzkach leciały mi łzy.
- Grzesiek ona ma pająka na głowie. - Kurka przeraziła chyba moja śmierć bo też zaczął płakać. Kosa podszedł mężnie do mnie i spojrzał na moje włosy.
- Nie widzę żadnego pająka.
- Boże, on jest na mnie. Albo we mnie - teraz to był krzyk rozpaczy. Kosa dotknął moich losów i wyjął coś z nich.
- To nazywasz pająkiem? - powiedział do Igły.
- No a co to jest?
- Paproch, debilu - spojrzałam zdziwiona na niego i pokazał mi co miałam na włosach. Zaczęłam płakać i przytuliłam się do moje wybawcy.
- Żyje, ja żyje. Żadne owłosione stworzenie mnie nie zje - powiedziałam szczęśliwa.
- Krzysiek, co ty masz na brzuchu? - widziałam tą blada twarz Kurka więc spojrzałam na brzuszek Igły. Siedział tam pająk, wielkości mojej dłoni. Nie no przesadzam; ale ja tak go widziałam. Krzysiek spuścił powoli głowę i na widok ohydnego stworzenia zaczął się drzeć jakby go ze skóry obdzierali.
- Co to jakaś orgia? Bezemnie? - otworzył drzwi Zibi.
- Nie, ja umieram - na jego czole zaczęły występować kropelki potu.
- Ja pierdole, tarantula - osunął się po ścianie Bartman.
- Grzesiu, uratuj mnie - spojrzał błagalnie Igła.
- Idziemy na śniadanie- jak jeszcze Dzik zacznie krzyczeć to ja zwariuje.
- My tu mamy poważniejsze sprawy niż śniadanie.
- O, pająk. - powiedział gdy Igła wskazał na swój brzuch. - Chodź do tatusia - zrobił słodką minkę i zaczął się zbliżać do niego.
- Co ty robisz? - zapytał zdziwiony Kurek.
- No wezme go a co mam robić?
- Zabij go - wyszeptał Zibi. Było z nim naprawdę źle. To ja kobieta się bałam, ok. Ale żeby oni? Duzi mężczyźni?
- Dobra, ale to będzie okrutne. - zdjął z nogi buta. - Może zaboleć. - ostrzegł Igłę. Rozmachnął się i trafił prosto w pająka. Krzysiek zgiął się z bólu.
- Ała. Co ty narobiłeś?
- No chciałeś żeby go zabić nie?
- Ale nie mnie przy okazji!
Dalej poranek przebiegał całkiem normalnie. Może nie licząc tego, że Igła leżał na moim łózku w pozycji embrionalnej.
- Krzysiek, co ty baba jesteś? - wpadł do pokoju Kosa.
- To wcale nie jest śmieszne - wstał i wyszedł. Poczułam, że wielkie dłonie Grzesia, zatrzymują się na moich biodrach.
- Kosa, cwaniaku. Dzięki, że mnie uratowałeś, ale muszę się spakować.
- Oj tam - pochwycił mnie i rzucił na łóżko.
- O jezu, przepraszam - otworzył i zamknął drzwi Winiar.
- Co robią? - usłyszałam Igłe.
- Leżą na łóżku. Ona jest goła,  a Grzesiek właśnie zdejmował koszulkę - powiedział tak cicho, że wszystko było słychać u nas. Czyli wcale. Kosa wstał i otworzył drzwi.
- Bo wiesz, ja wlaśnie licze ile te drzwi mają skaz. O widzisz, mam jakąś. No, to możemy spadać. - odwrócił się Kurek.
- Zboczuchy - krzyknął za nimi Kosa.
Godzine później wyjeżdżaliśmy  z hotelu.
- Igła, co ci jest? - zapytał Andrea.
- Brzuch mnie boli.
- Bili się z Dzikiem - wyjaśnił Zibi.
- Nie rozumiem.
- Igła miał na brzuchu tarantule, no i Dzik go zabił. A że w butach nosi żołędzie to troche bolało - wyjaśniałam.
- Żołędzie to on nosi gdzie indziej - palnął się w czoło Pit.
- A to sory. No to nie wiem co tam miał, ale bolało.
- Do wesela się zagoi - Dzik zamachnał się na plecy Igły. Tego aż wbiło.
- Ała - wydarł się znowu.
- Sory - wyszczerzył się szeroko.
- Jak dzieci - pokręcił głową Anastasi i wrócił na swoje miejsce.
- Mama zawsze powtarzała, że jak coś cię boli to musisz to wyrwać. - powiedział inteligentnie Piotrek.
- Tak, wyrwę se brzuch i plecy. Pit, milcz.
- Dobra, jak chcesz. - odwrócił obrażony głowę do szyby i nie odzywał się przez całą drogę.
- Ej, Kurek zasnął - wyszeptał Zibi. Wyjął markera z plecaka i podszedł do niego wolnym krokiem.
- Wiesz, że jak się obudzi to cię zabije - Igła zwijał sie ze śmiechu, z bólu, sama już nie wiem z czego.
- Nie będzie źle - pokazł mu kciuka Dzik.
Widziałam jak maluje mu usta, oczy, kilka kropek na czole i na nosie. Wyglądał...prawie jak kobieta. Tylko, że umalowana na czarno. Wszyscy zaczęli się z niego śmiać, ale tak żeby się nie obudził.
- No i pięknie - zrobił mu zdjęcie Igła - ej ale to jest zmywalny nie?
- Tak tak, spokojnie - schował go z powrotem do plecaka. Wysiadając z autokaru, Kurek nie widział co ma na twarzy; za to my i mijający go ludzie tak.
- Z czego się śmiejecie? - zapytał Bartek, gdy wszyscy zaczęliśmy się zwijać ze śmiechu, gdy mijało nas kilka osób i spojrzało dziwnie na Kurka.
- Z tej pani co szła - Dzik nie mógł już mówić.
- A no chyba że tak - Bartek się uspokoił i usiadł na krześle.
- Jezu, Kurek, nie strasz - dołączył do naszego grona Olek Bandyta.
- Nie wiem o co ci chodzi - spojrzał zdziwiony.
- Twoja twarz.
- Jakoś wcześniej ci nie przeszkadzała.
- Nadal nic do niej nie mam, ale dopóki gdy się nie malujesz. Weź zmyj tę tapetę - powiedział niesmacznie.
- Jaką tapetę? - Kurek spojrzał w lustro i to był nasz koniec. Ze śmiechu bolał mnie tak brzuch, jak po uderzeniu Dzika w Igłę.
- Bartman! - wydarł się na całe lotnisko. Dopiero teraz zauważyłam, że Zibiego z nami nie ma.
- No przecież zmywalne to jest - uspokoiłam go.
Sfrustrowany spojrzał na mnie i popędził do łazienki. Kilka minut później wrócił do nas cały czerwony; market jak był tak był.
- Zmywalne!? !5 minut tarłem i nic! Zabije go tym razem!
- Oj tam, pięknie wyglądasz - dodał Ziomek. Najlepszym wyjściem było się nie odzywać.
- No i co ja teraz zrobię? Jak ja wyjdę na mecz?
- Musisz się wymoczyć w wodzie - wrócił Bartman, co też nie było najlepszym rozwiązaniem. Kurek rzucił sie na niego i zaczęli biegać jak dzieci po lotnisku.
- No to jednak nie zmywalny - skapnął się Pit i wrócił do czytania książki.
Kurek chodził umalowany jeszcze przez dwa dni, dopóki ktoś nie polecił mu rozpuszczalnika. Też był czerwony, ale lepiej niż czarny. Na mecz wyszedł w normalnym stanie. Tylko z bliska jeszcze było widać czarne ślady.
- No, to będzie co opowiadać dzieciom - zatarł ręce Zibi.
- Współczuje im - palnął go w glowę Bartek.
- Ej ej bez takich.
- Oj tam oj tam - zaczęli się śmiać i zapomnieli o sytuacji z autokaru.
-------------------------------------------------------------------------------------------
Taki krótki, ale ważne że coś się ruszyło :D
Thunderstruck