piątek, 4 grudnia 2015

ROZDZIAŁ 18

I tak jak powiedział Grzesio tak też się stało. Urządzaliśmy pokój dla naszego bobaska. To znaczy chłopaki urządzali. Bo ja nie mogłam nic robić "bo coś mi się jeszcze stanie". Nie żeby coś, ale zaczynali urządzać jak byłam w szóstym miesiącu. A zbliżał się finał a nawet do połowy nie doszli co mnie strasznie frustrowało. Ale postanowiłam się tym nie martwić. Mieliśmy z Grzesiem gorsze rzeczy na głowie. Np rodzice Grześka; albo moi. Bo jak, ja w ciąży a nie znam jego mamy ani taty. To mi głownie chodziło po głowie i nie wiedziałam jak to rozwiązać.
- Ja bym zrobił tak - zaczął swoje mądre przemówienie Igła w trakcie PIĄTEJ przerwy w ciągu GODZINY (o zgrozo) - urodzisz, Kosa zadzwoni do rodziców, że zostali dziadkami i po sprawie.
- Albo lepiej: powie im że ma dla nich niespodziankę i zabierze ich na porodówkę - do Igły dołączył jakże elokwentny Zibi.
- Jakie to mądre - zakpiłam ironicznie.
- Ale to wcale nie jest takie głupie. Nie ma innego wyjścia - postawił się za nimi Kosa.
Nie mogłam już z nimi wytrzymać więc wyszłam na taras. Od tych nerwów zrobiło mi się aż gorąco i zaczął boleć mnie brzuch. Przekręciłam się na bok i poczułam jak robi mi się mokro. Spojrzałam na dół i zobaczyłam tylko jak moje nogi robią się mokre wraz z leżakiem.
- Grzesiek! - wydarłam się na cały dom przerażona.
- Co się stało?
- Ja rodzę!
- Jezu jak wasze dziecko będzie tak drzeć jak matka to ja wam współczuje.
- Igła dawaj torbę i jedziemy do szpitala.
O dziwo bardziej panikowali Igła z Zibim niż Kosa. Dzięki bogu na dobrego trafiłam faceta.
Ja też byłam spokojna. Może dlatego że Kosa mnie uspokajał?
Zajechaliśmy do szpitala gdzie szybko zabrali mnie na wózek.
- Który z panów to ojciec? - zapytał lekarz patrząc na zdenerwowanego Igłę i Zbyszka.
- Ja jestem ojcem - odezwał się Kosa.
- Pan? Taki spokojny? - zdziwił się doktorek.
Zabrali mnie na porodówkę i się zaczęła akcja.

Dla mnie to było pięć minut, ale potem okazało się że poród trwał całe sześć godzin. W tym czasie w poczekalni zjawiła się cała śmietanka towarzyska z rodzicami Grześka na czele.
- Mają państwo zdrową córkę - oznajmił nam lekarz. - Macie już imię?
Spojrzałam zdziwiona na Grześka. Nie pomyśleliśmy o imieniu!
- Ola? - rzuciłam od tak
- Ola pasuje - zgodził się Grzesiek całując mnie w czoło.
Była prześliczna. Tak wiem, dziecko kilka minut po porodzie nie może być śliczne. Ale dla mnie była aniołkiem  brązowych włosach i dość sporym rozmiarze.
- Będzie wielka jak tata - zaśmiała się pielęgniarka na co mała zaczęła płakać. Wszyscy zaczęliśmy się śmiać bo najwidoczniej nie spodobała się jej to określenie.

Po dwóch dniach wyszliśmy ze szpitala. W domu czekał na nas pięknie urządzony pokoik oraz pełno prezentów zapewne od chłopaków dla małej. Było tego tyle że ledwo się przechodziło. Chłopaki obiecali pomagać przy małej, ale skończyło się gdy zrobiła kupę, która wylewała się z pieluchy.
- O kurde zapomniałem że zostawiłem żelazko włączone - jako pierwszy wymigał się Zibi.
- Bo wiecie Iwona coś kazał mi załatwić i muszę iść - kolejny: Igła. I tak dalej i tak dalej dopóki nie zostałam sama z Kosą i płaczącą Olą.
- Kochanie przewiniesz? Ja muszę do toalety.
Ostatecznie na mnie spoczął ten śmierdzący ciężar.

- Kosa! - krzyknęłam kończąc przewijać małą. Wszedł do pokoju zatykając nos.
- Wiesz, że ta kupa pachnie porzeczkami? - dałam szanse mu powąchać podtykając pod nos.
- Porzeczki? Ja tu czuje tylko kupę. Eh nadal świrnięta jak była tak jest.