środa, 31 lipca 2013

ROZDZIAŁ 14

- Grzesiek, co to jest? - zapytałam słabo na widok dziecięcych zabawek, ubrań, kołyski, zdjęć.
- To jest odpowiedź na twoje pytanie - odparł zachrypniętym głosem. Teraz już nie płakał, ale uśmiechał się czule.
- Ja chce stąd wyjść.
- Olivia, proszę. Zostań. Jeśli chcesz zrozumieć, to musisz tutaj zostać i mnie wysłuchać.
Zaprowadził mnie do pierwszej komody na której stały ramki ze zdjęciami. Spoglądała na mnie śliczna blondynka oraz dwójka małych dzieci w wieku może trzech lat. Dwie dziewczynki były identyczne więc domyśliłam się, że to bliźniaki. Na dalszych był Grzesiek z dziećmi, Grzesiek z tą kobietą, same dzieci. Serce mi zamarło na widok zdjęcia na którym stoją objęci i czule patrzą sobie w oczy. Dalej oglądałam to wszystko z większym bólem serca. A czułam, że to dopiero początek.
- To było pięć lat temu - zaczął cicho patrząc mi w oczy. Odwróciłam szybko wzrok, ale on złapał mnie za brodę więc musowo spojrzałam w jego czekoladowe oczy. - To było pięć lat temu. Normalny dzień: śniadanie z rodziną, trening, po treningu wybraliśmy się na spacer. Ten sam park co zawsze, znajome już twarze. Rozłożyliśmy koce i spędzaliśmy rodzinnie czas. Potem, zadzwonił trener że jest jakieś zebranie w hali i muszę być. Pożegnałem się z córkami i żoną po czym ruszyłem w stronę hali. Miałem blisko więc szedłem na piechotę. Uśmiechnięty wszedłem do pomieszczenia i udałem się na sale. Wszyscy już tam byli oprócz Krzyśka oczywiście. Wpadł zmęczony informując nas, że była jakaś strzelanina, wszędzie karetki, policja. Nie przejmowałem się tym, bo co to mnie obchodziło. Wtedy tak pomyślałam. Po zebraniu, w którym trenerzy przekazali nam szczegóły wyjazdu na sobotni mecz, nie odbyło się bez żartów i przekomarzań, wyszliśmy uśmiechnięci na zewnątrz. Zebranie trwało prawie dwie godziny więc skierowałem się od razu do domu bo wiedziałam, że o tej porze Kinga nie będzie siedzieć z dziewczynkami w parku. Trochę się zdziwiłem gdy wszedłem i zobaczyłem, że jednak ich nie ma. Usiadłem w salonie i włączyłem telewizor. Stamtąd dowiedziałam się że w tej strzelaninie zginęło piętnaście osób. Piętnaście niewinnych osób w tym - zamilkł nagle.
- O boże - zakryłam usta dłonią i spojrzałam na swojego chłopaka. - Grzesiek - rozpłakałam się i przytuliłam go z całych sił. Teraz oboje płakaliśmy w swoich objęciach.
- Gdybym wtedy nie poszedł na to spotkanie
"To też byś zginął" - pomyślałam.
- Czemu mi wcześniej nie powiedziałeś? - zapytałam cicho. Nie z wyrzutem; po prostu chciałam wiedzieć.
- Bałem się. Dawno o tym z nikim nie rozmawiałem.
- Co było potem?
- Wpadłem w panikę, gdy zobaczyłem miejsce zbrodni. Dzwoniłem na komórkę Kingi, ale nikt nie odbierał. Pobiegłem do tego parku gdzie wciąż było sporo policji. Potem się jakoś potoczyło. Nie pamiętam za wiele z tamtego okresu. Wpadłem w depresje, ale chłopaki pomogli mi z niej wyjść. Powoli wracałam do normalnego życia. Ten pokój nie pozwala mi o nich zapomnieć. Nie umiem się go pozbyć - dodał cicho. Wstałam i wyciągnęłam do niego rękę; wstał i objęci wyszliśmy z pomieszczenia. Kosa zamknął drzwi na klucz i zeszliśmy na dół.
- Jeśli zechcesz odjeść bo ukrywałem to przed tobą to zrozumiem. Ale wiedz, że kocham ciebie. I przepraszam.
Dotknął miejsca na moim policzku po którym właśnie spływała łza.
- Nigdzie się nie wybieram. Na pewno nie teraz.
Złożyłam pocałunek na jego wargach. Byłam szczęśliwa z nim. A tę historię musiałam po prostu przetrawić.
Długo oboje nie mogliśmy usnąć. Grzesiek opowiadał mi jeszcze historię jak się poznali, jak bardzo brakuje mu swoich dzieci. Cholernie mu współczułam, ale też podziwiałam za to, że jest teraz taki silny. Pokochałam go jeszcze bardziej.

- A wam co? - wpadł do naszego domu roześmiany Igła następnego dnia przed treningiem. Spojrzałam na niego smutno, to samo zresztą też zrobił Kosa.
- Aha, to chyba wpadłem nie w porę - zaczął się wycofywać z kuchni.
- Zostań - podparł Kosa - powiedziałem Olivii.
- I jak? - zapytał cicho.
- Muszę to przetrawić - odpowiedziałam patrząc w okno. Krzysiek po prostu podszedł do mnie i przytulił.

Przez następne dni stopniowo wracał nam dawny humor i uśmiech.
- Kosa, jak cię zaraz sypnę mąką to te twoje łapki od razu przestaną mnie rozpraszać.
- Ale ja nic nie robię. Wiesz, że to przez przypadek - zaśmiał się. Staliśmy w kuchni i szykowaliśmy obiad dla szerszego grona. Dziwne? Wcale.
- Przez przypadek to oni nic nie będą jeść.
- Jak wyjdą - zamruczał - to ci coś pokaże.
- Grzesiek! Teraz będę myśleć o tym cały czas! I nie śmiej się! - krzyknęłam gdy wyszedł żeby odebrać telefon.
- Olivia to do ciebie - miał dość dziwną minę.
- Tak? - spytałam gdy przyłożył mi słuchawkę do ucha.
- Olivia, kiedy do nas przyjedziesz?
- Tata! - krzyknęłam radośnie. Zapewne Kosa nie rozumiał nic z tego dziwnego języka. A przecież tak często do niego mówiłam po szwedzku. No dobra, tylko jak chciałam żeby czegoś nie zrozumiał. Ale to zawsze coś!
- W listopadzie muszę odwiedzić redakcję to może wtedy? A jak mama?
- Mama mówi, że bez chłopaka masz nie przyjeżdżać. - zaczęłam się śmiać przez co o mało telefon nie wpadł do jajek.
- To będzie ciężkie. Tato zadzwonię później bo teraz robimy obiad. Odezwę się wieczorem.
- Okej. Pozdrów tego Gwesia.
- Grześka tato - słyszałam w oddali jak mama się śmieje.
- Mamy zaproszenie do moich rodziców - poinformowałam Kose.
- Rodzice. Zapomniałem o tym.
- Pomartwimy się o to później. Teraz lepiej mi pomóż a nie.
- Tak jest pani. Tylko założę fartuch - zaśmiałam się i zaczęłam kroić pomidory.

Śpiewając i szykując dania całkowicie zapomnieliśmy o bożym świecie. Gdy wstawiałam pieczeń i spojrzałam na zegarek krzyknęłam z przerażenia.
- Oparzyłaś się? - dobiegł szybko Kosa.
- Nie. Za 15 minut tutaj będą. O matko.
- Wyrobimy się. A oni pewnie się trochę spóźnią.
Pociągnął mnie za rękę i pobiegliśmy do łazienki. Żeby nie marnować czasu to szykowaliśmy się wspólnie. Ja brałam prysznic, Kosa się golił; ja się malowałam, Kosa brał prysznic. Idealnie gdy skończyłam zakładać buty, zadzwonił dzwonek. Z uśmiechem na twarzy poszłam otworzyć, a Kosa jak zwykle się jeszcze szykował.
- Gospodarz w łazience, witam was znowu ja - przytuliłam Igłę i Iwonę.
- Nowa tradycja! - klasnął w dłonie Krzysio. Spojrzałam na niego zdziwiona. - No goście przychodzą a ten siedzi w kiblu.
- Krzysiek - palnęłam się w czoło, a Iwona zrobiła facepalma. Zaprosiłam ich do jadalni, po czym wróciłam do kuchni sprawdzić jak jedzenie. Gdy wróciłam z powrotem, dotarło więcej osób. Dzisiaj miałam bliżej poznać partnerki Pita i Zibiego. Z racji tego, że tylko ich znałam z Repry, to oni pierwsi poszli na ogień.
- Zbyszek dużo mi o tobie opowiadał - zaskoczona aż podskoczyłam gdy wstawiałam wodę na kawę.
- Już się boje co takiego ci mówił.
- No wiesz, jak się poznaliście i takie tam. Nie wiedziałam, że można być aż tak zwariowanym - zaśmiała się blondynka.
- Oni są gorsi, uwierz.
- Wiem wiem. Daj, pomogę ci - przejęła ode mnie półmisek z ryżem i wróciłyśmy do jadalni.
- A pamiętacie jak szli na pierwszą randkę z Kosą? - zaczął Igła.
- Albo jak się zgubiłaś na mieście.
- Dobra, i tak najlepsze było jak nie wiedziałam gdzie jest hotel, a wystarczyło się tylko odwrócić. Pan z taksówki miał niezły ubaw.
Wspomnienia leciały chyba do drugiej w nocy. Nie żebym ich wyganiała czy coś, ale już chciało mi się spać. Dziewczyny okazały się normalnymi babkami, zresztą fajnie się z nimi gadało.
- Jestem padnięta - powiedziałam opierając się o blat gdy z Grzesiem wstawiliśmy naczynia do zmywarki. Nagle świat zawirował i znalazłam się w jego ramionach.
- Kochany jesteś - pocałowałam go w policzek na którym zaczął kiełkować już zarost.
- Wiem, ale jeszcze nie zasypiaj bo chce ci coś pokazać.
- Nowe bokserki? - zaśmiałam się.
- Nie nie. Pojedziemy gdzieś.
- Grzesio, ja marzę tylko o łóżku, kołdrze i twoich ramionach.
- Spodoba ci się. Weź tylko jakiś ręcznik i strój kąpielowy.
- Idziemy na basen? O tej porze?
- Nie głuptasie - pocałował mnie w czoło i postawił na ziemie. Co on kurde kombinuje? Spakowałam do torby ręczniki i ten nieszczęsny strój kąpielowy. Zapakowaliśmy się do jego auta i ruszyliśmy.
- Las? Wieziesz mnie do lasu? - zapytałam zdziwiona gdy wjeżdżaliśmy między drzewa.
- Nie nie. Możesz się przebrać już w strój. Spokojnie nie patrzę.
- O to akurat się nie boje.
Zaczęłam zdejmować ubrania, co w samochodzie nie było takie łatwe. Zmieniłam bieliznę na strój i ponownie ubrałam się we wcześniejsze ciuchy. Przecież nie wyjdę w zimną noc w samym staniku i majtkach. Wyjechaliśmy z lasu i..
- Jezu,  Kosa. Gdzie my jesteśmy?
- To jest miejsce gdzie o tej porze nie ma wstępu, ale my się wkradniemy. Woda nadal jest ciepła.
Przeszliśmy przez niskie ogrodzenie i znaleźliśmy się koło małego jeziorka. Wokół rosły kwiaty, było też patio do którego się zbliżaliśmy. A wszystko to oświetlał księżyc i małe lampki słoneczne.
- Woda jest czysta?
- Tak. - odpowiedział tylko i zaczął się rozbierać. Jezu, przecież na dworze było prawie lodowato. Patrzyłam się niego jak na wariata. - No dawaj, jak wejdziesz do wody to zrobi ci się cieplej - zachęcił. Szybko zdjęłam ubrania i postawiłam ostrożnie nogę w wodzie która była rzeczywiście ciepła!
- Ale jak?
- Na dole są podgrzewane czujniki. To one sprawiają że woda na okrągło jest ciepła. Nie wpuszczają tutaj nikogo oficjalnie bo kiedyś utopił się jakiś chłopczyk. Ale ja tutaj zanim ciebie poznałem przychodziłem dość często. Odprężyć się i odpocząć od miasta.
Gdy już weszłam całkiem, to popłynęłam na środek sprawdzić głębokość, ale nie dało rady. Zanurzyłam się w wodzie i zaczęłam szukać kosokowych nóg.
- Olivia? - usłyszałam jego krzyk. Idealnie w tym momencie złapałam go za gumkę od bokserek, a ten pisnął jeszcze głośniej.
Zaczęłam się śmiać widząc jego minę.
- Nigdy więcej tak mnie nie strasz. Przez ciebie na zawał zejdę.
- Ale nadal mnie kochasz prawda?
- Kocham, szaleńczo kocham.
- Panie Kosok, w wodzie? - wyszeptałam gdy stopniowo zaczął swoimi ustami schodzić w dół.
- Czemu nie. Warto spróbować wszystkiego.
Woda potęgowała nasze doznania; było jakoś inaczej, ale tak samo przyjemnie.
- Musimy tu częściej przyjeżdżać - stwierdziłam po wszystkim gdy pakowaliśmy się już do auta.
- Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem - pocałował mnie w nos i ruszyliśmy do domu.
------------------------------------------------------------------------------------------------------------
Dobra, rozdział miał być jutro/pojutrze/za kilka dni (niepotrzebne skreślić) ale teraz to już przesadzili. NO JAK TO KURWA IGŁA WYWALONY ZA PIJAŃSTWO!!? chyba ich do reszty pogięło. Alee dzięki akcji na TT #ParodiaOnetu się uśmiałam czytając że Kosa ma plantacje koki, a np tekst :"matka wie, że ćpiesz" miał w sobie jakieś podstawy :D dzięki #VolleyFamily za to :) a tak poza tym to jak u was? jak wakacje?

wtorek, 30 lipca 2013

POMÓŻMY

Od pewnego czasu na Facebooku krąży akcja dla domów dziecka. Mały lajk, udostępnienie nic was nie kosztuje, a tym małym dzieciom cholernie pomaga.  Tak więc proszę was abyście polubili tę stronę https://www.facebook.com/Kolorujemy a potem podali dalej swoim znajomym :)
Dziękuje i pozdrawiam Carmen :*

poniedziałek, 29 lipca 2013

ROZDZIAŁ 13

Otwieram powoli oczy, przypominając sobie wczorajszy wieczór. Kosa, bokserki, PANTERKA? Zaczynam się śmiać jak szalona budząc przy tym Grzesia.
- Cześć - odpowiada mi z szerokim uśmiechem. Gładzę delikatnie jego policzek wkładając w ten gest jak najwięcej czułości. Uświadamiam sobie, że jesteśmy sami, wolni od tamtych drzew. Wspinam się powoli na kosokowy tors by po chwili móc obsypywać go pocałunkami.
- Kocham cie Grzegorz - mówię całkowicie poważnie patrząc w jego czekoladowe oczy, które w tym momencie rozszerzają się ze zdziwienia by po chwili zapłonąć dla mnie miłością. Dla mnie i tylko dla mnie.
- Jesteś dla mnie całym światem - mówi czułym tonem i zaczyna mnie całować.

- Grzesiek, spóźnisz się na trening no - upominam go gdy stoimy w łazience przy umywalce, a on zaczyna całować mój kark. Niechętnie odsuwa się ode mnie i wychodzi z łazienki żeby się ubrać. Z uśmiechem na twarzy wychodzę i kieruje się do kuchni, żeby zrobić jakieś śniadanie dla nas. Na pierwszy ogień idzie przygotowanie kawy, a potem jajecznicy.
- Co będziesz dzisiaj robić? - pyta Kosa gdy wylewam jajka na patelnię. Obejmuje mnie od tyłu i całuje w mokre jeszcze włosy.
- Pochodzę trochę po Rzeszowie, zadzwonię do rodziców, zadzwonię do redaktora ze Szwecji i na studia. Może uda mi się przenieść je tutaj.
- A jak nie?
- Jak nie, to złoże papiery na semestr zimowy.
- Wiesz, że nie musisz pracować. Wystarczy nam pieniędzy.
- Grzesiu, ja to wiem. Ale pomyśl, ile wytrzymam w domu siedząc na dupie, nic nie robiąc i obrastając w tłuszcz?
- No racja - zaśmiał się i mocniej mnie przytulił. - Pięknie pachnie.
- To tylko jajka.
- Mówiłem o tobie - wymruczał mi wprost do ucha. Przez moje ciało przebiegł dreszcz rozkoszy.
- Kosa! - usłyszeliśmy krzyk z przedpokoju. I koniec samotności. Grzesiek westchnął i ruszył do gościa.
- No siemasz mała - wpadł po chwili ze Zbyszkiem. - Co tam pichcisz?
- I tak się nie załapiesz - uśmiechnęłam się do niego, jednocześnie puszczają oczko Grzesiowi. Zibi zrobił smutną minę.
- No dobra, jak ładnie poprosisz to może coś się znajdzie.
- Jadłem już. Ale kawą nie pogardzę.
Żeby nie robić ani mi ani Grześkowi kłopotów, Bartman sam się obsłużył. Tym razem to ja westchnęłam zrezygnowana.
- Chyba jednak trzeba będzie zmienić te zamki. - mruknęłam do Kosy.
- O tym samym pomyślałem.
- Siema. Widzę że dzisiaj jemy śniadanko u Kosoków - jezu, oni nawet nie pukali. Co to Afryka?
- Krzysiu Krzysiu chcesz kawy?
- A poproszę. Jest mleko? - zadając to pytanie w sumie zrozumiałam, że było one tylko retoryczne. Pan Krzysztof Ignaczak bowiem otworzył sobie już lodówkę i wyjmował wspomniany napój.
- Podasz mi cukier? - spytał Zibi.
- Proszę.
Usłyszałam pukanie do drzwi i spojrzałam zdziwiona na Grześka. Wzruszył ramionami i poszedł do drzwi.
- Nie przeszkadzamy? - wszedł Dziku z Pitem.
- Ni
- O kawa. - przerwał mi Pit i rzucił się na ekspres.
- A ty nie powinieneś być już w Jastrzębiu? - zapytałam zdziwiona. Wyjęłam talerze i zaczęłam nakładać jajecznice na nie. Mieli szczęście, że Kosa miał zapas jajek.
- Wpadłem się pożegnać i przy okazji oddać Kosie płytę.
Jeden dobroduszny Dzik, kulturalny chłopak do granic możliwości. Przez kolejne pięć minut jedliśmy w ciszy.
- Chyba codziennie będę wpadać do was na śniadanie - odparł rozanielony Zibi.
- Wybij to sobie z głowy - powiedzieliśmy jednocześnie z Grześkiem.
- Dobra, chłopaki zbieramy się bo trener nas zabije. - spojrzałam na zegarek i zobaczyłam, że mają tylko 15 minut żeby dotrzeć na hale. Co było niemożliwe.
- Kowal i tak ich zabije. - zaśmiał się Dzik. Posiedział jeszcze chwilę ze mną po czym musiał się już zbierać.
- Jedziesz przez miasto?
- Tak. Chcesz jechać ze mną?
Przytaknęłam i ruszyliśmy do auta.

- Olivia? - usłyszałam głos Grześka. Siedziałam w salonie i robiłam tłumaczenie, które redaktor mi dzisiaj wysłał.
- Chcesz coś do jedzenia? - spytałam podnosząc wzrok na Grześka.
- Później coś zrobimy. Co robisz?
- Tłumaczenie. Nie przyjęli mnie na studia tutaj. Ale za to redaktor zwiększył mi pensje - uśmiechnęłam się do niego znad komputera. Kosa usadowił się na kanapie w moich nogach. Odstawiłam komputer i położyłam głowę na jego kolanach.
- Jak było na treningu?
- Kowal dał nam lekcje za to, że się spóźniliśmy - zaśmiał się.
Zamknęłam oczy i wsłuchiwałam się w ciszę.
- Grzesiek, coś mi nie pasuje - zmarszczyłam czoło. Dziwnie się jakoś czułam.
- Co masz na myśli? - zapytał zaniepokojony.
- Ta cisza. Ona jakaś dziwna jest - zaczął się śmiać.
- Masz rację. Cisza przed burzą.
I wykrakaliśmy.
- Jezu, nie. Tylko nie to.
- Co robicie? - najgorszy z najgorszych. IGŁA.
- Odpoczywamy.
- No to koniec leniuchowania. Zabieramy was na piknik.
- Że co? - aż usiadłam z wrażenia.
- No piknik. Rozkłada się koce, wystawia kosze z jedzeniem.
- Wiem co to jest. Ale czemu akurat nas?
- Och wszyscy idą to i was nie mogło zabraknąć. No zbierać się. Szybko szybko.
Nie mieliśmy wyjścia. Przebrałam się tylko i wychodząc z domu złapałam Kose pod rękę. Wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy za Krzyśkiem.
- Nie przeszkadzało ci to wcześniej? - zaczęłam rozmowę.
- Wiesz, w sumie nie. Oni mi pomogli.
- Pomogli w czym? - zapytałam zdziwiona. Z bólem odwrócił wzrok w drugą stronę. - Grzesiek?
- Po prostu mi pomogli. W życiu. Przyzwyczaiłem się, że wpadają bez zapowiedzi. Są dla mnie jak rodzina.
- Rozumiem.
Coś mi nie pasowało, ale wiedziałam że nie teraz czas na takie rozmowy. Dojechaliśmy nad jezioro gdzie pomimo późnej pory wciąż było sporo ludzi. Jak później spostrzegłam połowa to były Resoviacy z rodzinami. Kosa objął mnie ramieniem i ruszyliśmy do reszty.
- Olivka, co jutro na śniadanie? - zawołał Zibi.
- To czego nie lubisz - odchrząknęłam, a reszta się zaśmiała. Bartman na szczęście też.
- Co tam słychać? - zapytała Iwona gdy usiadłam obok niej i przywitałam się z Sebastianem który trochę dziwnie się na mnie spojrzał. Znałam natychmiast powód. Moje nietypowe oczy i ubiór: różowa koszulka i żółte legginsy. Grzesiek niechętnie, ale przystał na ten zestaw.
- To u cioci normalne - pocieszył go Igła.
- Dzięki - puściłam buziaka do Krzysia.
- Jak już wszyscy są to możemy zaczynać bo burczy mi w brzuchu - powiedział z grymasem Pit. Ktoś włączył muzykę, ktoś rozdawał jedzenie i picie, a ja siedziałam z bananem na japie i obserwowałam tych wszystkich ludzi. Do radości chłopaków z repry już się przyzwyczaiłam, ale nie myślałam że w Rzeszowie będzie tak samo.
- Nad czym myślisz? - usłyszałam głos Grześka.
- Wiesz, cieszę się że stanąłeś na mojej drodze i że teraz tutaj jestem.
- A ja się cieszę, że przyjęłaś moje zaloty - zaśmiał się. Pocałowałam go w policzek i wtuliłam w klatkę piersiową.

- Mogę cię o coś spytać? - zapytałam następnego dnia rano przy śniadaniu gdy robiłam kanapki a on skutecznie mi przeszkadzał.
- Wal śmiało.
- Po co ci taki duży dom? - poczułam jak jego ciało nagle się spina. Odwróciłam się, żeby spojrzeć na niego. Co powiedziałam nie tak?
- Grzegorz?
Nic nie odpowiedział. Po prostu się odwrócił i wyszedł. - Grzegorz! - krzyknęłam, ale to nic nie dało. Wzięłam telefon z ławy i próbowałam się do niego dodzwonić, ale bez skutku. Igła na pewno będzie coś wiedzieć.
- Czy ktoś mi kurwa powie o co chodzi!? - krzyknęłam do słuchawki.
- Olivia, co się dzieje? - odezwał się zaniepokojony Krzysiek.
Wzięłam głęboki oddech i wytłumaczyłam spokojnie o co chodzi. Gdy wypowiedziałam ostatnie słowo, po drugiej stronie zapadła cisza.
- Jesteś?
- Przepraszam, ale ja nie mogę. Muszę kończyć.
Kurwa mać!
- Piotrek.
- Co tam Olivko się stało?
- Poratujesz starą koleżankę?
- Ile chcesz?
- Kurwa, nie mówię o kasie.
- To o co chodzi?
- Powiedz mi, po co Grześkowi tak duży dom? Spytałam się go o to, ale po prostu wyszedł z domu. Krzysiek też nie pisnął pary z ust.
- Yyy Olivia wiesz co, ja się śpieszę na trening. Paa.
- Piotrek? - odezwałam się do słuchawki, ale odpowiedziała mi tylko cisza. O co w tym wszystkim kurwa chodzi. Zaczęłam chodzić po pomieszczenia. W każdym z pokoi nie znalazłam czegoś co by mi pomogło przybliżyć reakcje Kosy. Natrafiłam na jedne drzwi, które była zamknięte na cztery spusty. Zaczęłam się bać. Szarpałam za klamkę, ale zamek ani drgnął; nawet próbowałam coś zadziałaś wsuwką ale też nic. Zrezygnowana wróciłam do kuchni i usadowiłam swoje cztery litery na kafelkach w kuchni i zaczęłam płakać. Jak dziecko.
Może zasnęłam, może miałam tylko sen, ale poczułam czyjąś ciepłą dłoń i spadające krople na moje ramię. W pomieszczeniu było ciemno. Spałam tutaj kilka godzin!?
- Grzegorz?
- Przepraszam. - o matko. Ona płakał. Mój Grzesiek płakał? Próbowałam spojrzeć na niego, ale po prostu nie dałam rady.
- Dzwoniłam do chłopaków, ale oni nie chcieli mi nic powiedzieć. Grzegorz, co się stało? Proszę, powiedz mi. Zapalił światło i zobaczyłam ten sam ból który miał wczoraj podczas jazdy. Złapał mnie za dłoń i zaprowadził do pokoju. Do tego zamkniętego pokoju. Otworzył drzwi, a ja miałam ochotę wyjść stamtąd i trwać w błogiej nie wiedzy.
------------------------------------------------------------------------------------------
czy to Afryka czy to Polska jest?
zrobiło się tajemniczo troszeczkę w życiu  Kosy i Oliwki huehuehue. O co chodzi to się rozwiąże za kilka dni jak coś nowego naskrobie :)
Btw powiem wam że pół godziny grania w plażówkę i człowiek jak nowonarodzony :3

poniedziałek, 22 lipca 2013

ROZDZIAŁ 12

Równiutko o 19 wszyscy wstawili się pod naszymi drzwiami. Niesiona dzwonkiem od drzwi pofrunęłam jak na skrzydłach do nich. Kosa robił ostatnie poprawki w łazience, więc to ja witałam gości.
- Nasza Olivka zamienia się w kobietę - poczułam uścisk Igły. No tak jakbym wcześniej nią nie była.
- Dajcie już spokój. Gospodarz zaraz przyjdzie, tylko wiecie dokończy swoją pielęgnacje.
- Teraz to ty jesteś gospodynią. Wierz mi albo nie, ale wolimy ciebie niż.. O Kosa, siema stary. Właśnie tak sobie gadaliśmy jakie to masz śliczne kwiatki - Winiar mistrz wychodzenia z trudnych sytuacji.
- Dobra, ja już cie znam. Nie ściemniaj, że cie moje kwiatki podniecają.
- Kosa, podobają a nie podniecają - palnął się w czoło Misiek.
- U mnie to prawie zawsze idzie w parze - wzruszył ramionami Grzesio.
- Będziemy tak tu stać? Zapraszam na taras - w sumie tylko ja stałam bo reszta panoszyła się po domu. Zupełnie jakby byli tutaj PIERWSZY raz i NIE WIEDZIELI co gdzie jest. Będąc w ich obecności coraz bardziej się przekonywałam, że to ja jednak jestem normalna.
- Dobrą macie kiełbasę - wszedł na taras Zibi z obgryzionym pętkiem wspomnianego wcześniej przysmaku.
- Okocim? Zbysiu, to od ciebie? - stanął obok niego Perła.
- Oni tak zawsze? - nie wiem jak Grzesiek, ale ja miałam juz dosyć. No ale skoro on nie reagował to ja tym bardziej.
- To u nich normalnie - poklepał mnie pocieszająco po nodze. Świetnie.
- Może jednak wyjdziemy na taras? Tam jest tego więcej.
Mogłam sobie mowić. Do ściany. Wszyscy byli zajęci czymś innym. Połowa szperała po szafkach w kuchni (wiedziałam po tym, że strasznie trzaskały drzwiczki i szelesciły papierki), inni rozmawiali w grupkach, a tylko ja biedna siedziałam i obserwowałam to wszystko załamana. No dobra, nie tylko ja bo Zator był w podobnej sytuacji. Chwila, Zator? Co on kurwa tutaj robi?
- Pawełku, a wy przypadkiem nie macie jutro meczu?
- No mamy mamy. Ale ja spadłem ze schodów i mnie noga w kolanie boli - na dowód jego słów skrzywił się lekko dotykając swojego kolana. Jutro mecz? To co tutaj robi Winiar.
- Misiek, a czemu ty nie siedzisz w Bełchatowie jak jutro grasz?
- No gram. Ale w Rzeszowie. Skra gra jutro w Rzeszowie - przetłumaczył jak krowie na rowie gdy zmarszczyłam czoło. Zaczęłam się dziko śmiać i wyszłam na taras. Co żeby nie pić samotnie gdy tamci panoszą się po domu, nalałam sobie dwa kieliszki wina i piłam raz z jednego raz z drugiego. Usłyszałam zbliżających się w końcu chłopaków i usiadłam na balustradzie. Obserwowałam jak sprawnie rozpalają grilla. Coś mi tutaj nie pasowało. Tylko Zator i Dzik trzymali w rękach piwa, a reszta...soczki. Jestem ciemna. Przecież grali mecz. Tez sobie Kosa termin balangi wybrał.
- Co jest gorsze, objeść sie kilka godzin przed meczem czy seks? - rozkminiałam stojąc w łazience i myjąc zęby.
- Seks. Zabiera więcej energii, a jedzenie szybciej schodzi.
- Nie ma to jak rozkmina o dwunastej w nocy - powiedziałam sama do siebie i wyszłam z pomieszczenia. Zmęczona rzuciłam się na łóżko i w moim mózgu nastała ciemność. Tak samo jak w pomieszczeniu bo Kosa właśnie zgasił światło.

- Mam sie ubrać normalnie czy tak żebyś sie mnie nie wstydził - ciężki los kobiety stojącej przed pełną szafą i nie wiedzącej co ubrać.
- Tak żeby większość kierowała swój wzrok na boisko niż na kolor twojej bluzki - zaśmiał sie Grzesio. Pomógł mi prawda? Jak cholera.
- No dobra.
Wyjęłam półśrodek, czyli miętową koszulkę, różowe pastelowe spodnie i te nieszczęsne czarne koturny.
- Masz - rzucił mi Kosa jakąś koszulke. Spojrzałam zdziwiona na niego.
- Nie masz reprezentacyjnej to teraz masz chociaż pasiaka - uśmiechnął się szeroko. Włożyłam tego pasiaka, oczywiście z jego nazwiskiem na tyle i przejrzałam się w lustrze. Koszulka oczywiście była za duża bo jak się domyśliłam, pochodziła od mojego Grzesia. Związałam ją na biodrach i teraz była idealna.
Z racji tego że nie znałam jeszcze Rzeszowa, to z Kosą jechałam na trening.
- Grzesiek, no co ty, tak za ręce? - no trochę się zdziwiłam, gdy złapał mnie za dłoń jak szliśmy parkingiem. W oddali słyszałam te piski, rozrywanie opakowania od żyletek. Nie no żart, sami byliśmy na parkingu.
- A niech wiedzą. Nie będę się wstydzić tego, że mam taką kolorową dziewczynę - oh Grzesiu, ja też cie kocham ale to później.
- Ja jestem za.
Nie ma nic piękniejszego niż pocałunek ukochanego. A nie sorry, jest. Budzić się rano i widzieć swojego lubego obok siebie.
- Olivka, zaprowadzę cie do dziewczyn, a potem będę musiał lecieć. Poradzisz sobie?
- Do dziewczyn? - przerażenie wkradło się w moje serce.
- No partnerki chłopaków.
- O mamusiu.
- Spokojnie, nic ci nie zrobią.
Nachylił się i sprawił że całkowicie się uspokoiłam. Przecież na ich mecze chodziłam sama. Olivka, czy ty się boisz? Nie no, wcale się nie boje czy mnie nie obrzucą pomidorami. Och daj spokój, co ci one mogą zrobić.
- Olivia? - zamachał mi dłonią przed twarzą.
- Tak tak.
- Ale co tak tak?
- Nie nic.
Oli uspokój się. To tylko kilka dziewczyn. Czułam jak ręce mi się pocą na widok tych pięknych dziewczyn. Tylko ja taka mała i nijaka.
- Kosa Kosa kto skradł twoje serduszko? - wszystkie jak jeden mąż spojrzały na nas.
- To jest Olivia. I proszę was, nie przestraszcie jej.
Dzięki Grzesiu.
- Chodź, nie bój się nas - uśmiechnęła się jedna z nich.
Kosa pocałował mnie w czoło i zostawił.
- Długo jesteście ze sobą? - trochę grubsza szatynka odezwała się do mnie.
- Trochę.
Co ją to obchodziło. Naszą rozmowę przerwało wchodzenie graczy na boisko i gromkie brawa kibiców. Zrzucenie ciuszków, rozgrzanie i grono mężczyzn kierowało się w naszą stronę. Szatynka okazała się dziewczyną PITA!?
- Dziewczyny już przestraszyły Olivie - zaśmiał się Zbysiu klepiąc mnie w ramie.
- Nie bardziej niż ty na początku.
- Czy w moim towarzystwie poczujesz sie lepiej? - Dziku skutecznie wyratował mnie z opresji.
- Jasne. Jak widzisz Kosa rzucił mnie na pożarcie rekinom. - wyszeptałam do mojego kompana. Ten zaczął się śmiać. Biedaczek aż musiał zdjąć okulary bo mu łzy pociekły.
- Nie rozumiem was. Okulary psują efekt.
- Uwierz, soczewki wcale nie są takie wygodne. A ja tam nikomu nie muszę się podobać.
- No jak chcesz.

- I jak się podobał mecz? - Winiar jako pierwszy dopadł barierki.
- Musze ogarnąć komu powinnam kibicować.
- Jak to komu. Nam oczywiście - dotarł Kosa.
- Chciałbyś. Mnie bardziej lubi - jak dzieci.
- A własnie że nie. Ona będzie za Jastrzębskim.
- Będę kibicować każdemu was z osobna - uśmiechnęłam się pobłażliwie.
-Olivia, chowasz się przede mną?
-Igła - rzuciłam się w ramiona przyjaciela. Boże, zachowuje się jakbym ich nie widziała z miesiąc. A to było ledwie wczoraj.
- Jeszcze będziesz mieć nas dosyć.
- Was? Nigdy.

- No chodź już spać - krzyknęłam w stronę łazienki. Położyłam się na brzuchu z zamiarem zaśnięcia. W tym samym momencie Grzesio włączył romantyczną muzykę. Co on kombinuje? Usiadłam na łóżku obserwując poczynania Kosy. Wchodził wolnym krokiem do sypialni. Na sobie miał tylko bokserski w...panterkę. Zaczęłam się śmiać jak idiotka.
- Kosa, a myślałam że to ja jestem walnięta.
------------------------------------------------
No nie nie! To nie tak to miało wyglądać. Szczerze wam powiem że miałam nadzieje, że to Włochy zdobędą  złoto LŚ. Pocieszające jest tylko to, że Spirik się ucieszył :-) btw uwielbiam gościa. Gdyby nie on to w życiu nie oglądałabym meczów ruskich. Strasznie mi przypomina naszego Zibiego: albo kochasz albo nienawidzisz.

poniedziałek, 1 lipca 2013

ROZDZIAŁ 11

- Zabije ich. Jak mamę kocham tak ich zaraz ZABIJE! - 6 rano. 6 rano, a te wielkoludy puszczają muzykę na cały zycher!  - IGŁA! - wydarłam się gdy wyszłam z pokoju. No przecież przez ten rumor to się nie przebiłam.
- O Olivka, co tak wcześnie nie śpisz? - otworzył zdziwiony drzwi od swojego pokoju.
- Nie śpię, bo jakiś palant włączył muzykę na cały regulator!
- Oj przepraszam. - nic sobie z tego nie robił.
- Świetnie. Odegram się. Razy dwa i pożałujesz.
- Nie no Olivia, przecież już ściszam.
- Teraz to mnie możesz tutaj pocałować - odwróciłam się i wskazałam palcem na swoją pupę. Wróciłam zła do pokoju i położyłam się na łóżku. Na nic się zdało moje wiercenie na łóżku, przykrycie poduszką głowy, nawet zasłonięcie okien. I tak już nie mogłam spać, więc poszłam do łazienki się ogarnąć. Aaa dzisiaj był dzień meczu. Trzeba się jakoś ubrać, więc wyjęłam moje nowiutkie różowe rurki, białą koszulkę i UWAGA: BUTY NA KOTURNIE! Co za zmiana, wiem wiem. Wytuszowałam jeszcze rzęsy, nałożyłam odżywkę na włosy i gotowa wyszłam na śniadanie. Cała stołówka dla mnie - westchnęłam uradowana gdy otworzyłam drzwi. Naładowałam pełną tacę jedzenie, a przede wszystkim wielki kubek kawy. Wtem usłyszałam śmiechy na korytarzu i tyle z mojej samotności. Pocieszające było tylko to, że był z nimi Kosa, który na mój widok szeroko się uśmiechnął.
- Pomogę ci - zaoferował swoją pomoc.
- Olivia, co ty masz na nogach? - zapytał zdziwiony Winiar, klękając do parteru.
- Buty, nie widać?
- No ja wiem że buty. Ale na obcasie!? Czy ciebie cegła trafiła?
- To jest koturna Misiek - wyprowadził go z błędu Kuraś.
- Co to już nie można takich butów założyć?
- Można można. Ale że ty?
- O jezu, weź się odczep.
- Winiar, nie poderwiesz - klepnął go w plecy Dzik.
- Smutna prawda, ale musisz się z tym pogodzić - dołączył swoje żale Igła.
- Ja mam żonę. - zbył ich Misiek.
- Żona nie
- nie kończ - poprosił Krzysio Zibiego.
- Może zacznijmy jeść, bo za pół godziny mamy trening - Drzewo powiedział coś mądrego. Zasiadłam za stołem i zaczęłam jeść. Nie zwracałam uwagi na to, że rzucają się jedzeniem, że kłócą się o łyżeczki i widelce. Wcale. Dopóki któryś jełop nie walnął mnie dżemem we włosy.
- Ja jestem cierpliwa ale do czasu. Pakuje się i wyjeżdżam do Szwecji! Mam was już dosyć! Tego waszego zachowania! Żegnam! - wyszłam zła ze stołówki i ruszyłam do swojego pokoju. Wiem, że dzisiaj mecz, ale mnie wkurzyli. Spakowałam rzeczy i zła wyszłam z pokoju. Po drodze wpadłam na Kose, który próbował mnie zatrzymać.
- Nie Grzesiek. Ja już mam ich dosyć. Nie rozumiesz? Odezwę się jak dolecę.

Kilkanaście godzin później w domu
- Olivia, a co ty masz na nogach?
- Moja siostra jest kobietą?
- Zakochałaś się?
- A dajcie mi wszyscy święty spokój!
Rzuciłam się na łóżko i wbiłam wzrok w sufit.

Mecz, gdzieś pomiędzy drugim a trzecim setem
- Ej, ale wróci do nas prawda?
- Jak się ogarniecie to tak - krzyknął na nich Kosok.
- Guys! Come on! What is wrong with you? We have to play!

Jakiś czas później
- Mam pomysł! Kupmy jej wielki bukiet kwiatów i odwiedzimy ją w Szwecji!
- Ona nie lubi kwiatów - zrezygnowany Kosa usiadł na ławce.
- No to nie wiem. Ty ją lepiej znasz. Wymyśl coś.
- Ciekawe kurwa jak! Wy to wszystko spieprzyliście. Dajcie mi święty spokój.
- To chociaż zadzwoń do niej.

Szwecja, dom państwa Ankdalów
- Olivia, jakiś Grzesiek do ciebie dzwoni - wydarła się mama. Wyszłam z pokoju i przejęłam telefon.
- Tak?
- Olivia - ulga w jego głosie.
- Żyje, mam się dobrze, na mecze w Finlandii przyjdę. Nie musicie się o mnie martwić.
- Kochasz mnie jeszcze?
- Tak. To tamci mnie wkurzyli.
- Przepraszam.
- To nie twoja wina. Widzimy się za tydzień. Pa.

Tydzień później, Finlandia, hotel
Szłam korytarzem do pokoju. Dałam znać Grześkowi, że już jestem i poszłam się odświeżyć.

Dwa pokoje dalej
- Jest? Jest tutaj? - Igła wpadł w euforie.
- Ale naprawdę? Kosa powiedz coś! - krzyknął na niego Winiar.
- Jest.
- No to na co czekamy! Idziemy do niej! - klasnął w dłonie Zibi.

Dwa pokoje wcześniej
Zdążyłam się ubrać gdy ktoś zapukał. Spodziewając się Kosy otwierałam drzwi z głową uniesioną do góry.
- Spójrz się w dół - usłyszałam głos z dolnych rejonów. Oh, to był taki słodki widok widząc klęczących facetów przed sobą. Zaczęłam się śmiać i wpuściłam ich do środka. Wcześniej jednak zostałam przez nich wyściskana, co pewnie za skutkuje tym, że będę mieć siniaki.
- Jeszcze raz nam coś takiego zrobisz, a pojedziemy do Szwecji i cię ściągniemy siłą - zagroził Dzik.
- Przecież nie będę z wami do końca życia. Co innego z Kosą.
- A czemu nie? Możemy zamieszkać wszyscy razem - palnął Zibi.
- No chyba cię pojebało - odparłam zdziwiona.
- Dobra, tak tylko mówię. Jak nie to nie.
- Ale chyba zamieszkasz z Kosą w Rzeszowie - oni kochali wprowadzać mnie w zakłopotanie.
- Dzisiaj jadę do Rzeszowa i się przeprowadzam. Krzysio, puknij się co?
- Wszystko nie i nie. Musimy pomyśleć jakby to zrobić żeby było dobrze.

Kilka miesięcy później, stolica Podkarpacia, osiedle na obrzeżach miasta
- Ostatnia walizka - spokojnie, Igła dopiął swego. Od dzisiaj mieszkam z Kosą. Czy tego chce czy nie. No pewnie że chcę. Alee tamci się postarali żeby było szybko i bezboleśnie.
- Jest nasza mała Szwedka  - o wilku mowa. Wpadł do domu jak do siebie. Ale nie był sam.
- Iwona, żona Krzyśka - przedstawiła się miła kobieta.
- No chociaż jedna kobieta. Dzięki ci pani boże.
- Będę cię wspierać w tych ciężkich chwilach - zaśmiała się.
- Do roboty! Nie gadamy - czy jemu kiedyś kończyła się energia?
- Igła, ja cię proszę, daj mi chwilę spokoju. Ja się muszę ogarnąć no.
- Do wieczora masz czas - uśmiechnął się szeroko i wyszli.
- Nareszcie sami. - Romantyczny Kosa podszedł do mnie i wziął na ręce. Zaniósł do sypialni i zaczął całować moja szyję. Schodził coraz niżej doprowadzając mnie do orgazmu. Dzisiaj nikt nam nie przeszkodził, nikt nie walił w ścianę, na szczęście mieliśmy chwile prywatności. Nareszcie!
- Czuje się taka wolna, że ich nie ma - leżałam na Kosokowym torsie. Byłam rozpalona miłością i szczęściem.
- Korzystaj póki możesz. Oni długo nam nie pozwolą się nacieszyć.
- Zmieni się zamki w drzwiach.
- Zasłoni okna.
- Zmieni numery telefonów.
- Nie - powiedzieliśmy jednocześnie kilka minut później
- Damy radę.
- Musimy się zbierać bo niedługo banda wpadnie do nas.
Szybki prysznic i ubranie. Chciałam wyglądać jak mniejszy krasnal przy nich, więc założyłam buty na koturnie oraz CZARNĄ koszulę i zielone rurki. Co się ze mną działo? Kosa chyba wpływał na mnie na lepsze.
- Ulala, panno Olivio, jest pani nie do poznania.
- Gadasz sama do siebie? - wszedł Kosa do łazienki.
- Kiedyś trzeba.
- Aha, czyli dopiero jak się do mnie wprowadziłaś, to się dowiaduje, że moja dziewczyna jest wariatką?
- No tak jakby. Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz.
- Dobra, jak coś to Igła ma duży dom - zaśmiał się i przytulił mnie od tyłu. Był sporo, sporo wyższy ode mnie alee: "małe jest piękne" i "w miłości wzrost się nie liczy" prawda?
------------------------------------------------------------------------------------------------------------Oddaje to dziwne coś w wasze umysły :) Jednocześnie dedykuje ROZDZIAŁ 11 Annie, która się na mnie fochnęła. Anna, wybacz mi :D
Brawa dla naszych Złotopolskich za weekend. W Spodku będzie moc! Ktoś coś się wybiera? Czy raczej spokojna opcja przed tv?
Aaa no i nie samą siatkówką żyję (chociaż czemu nie :D) ale dzisiaj Wimbledon Polski. Trzymajmy kciuki za naszych, a może się uda mieć ćwierćfinał w polskiej obstawie :)
Do następnego,
Carmen :*