niedziela, 10 lutego 2013

ROZDZIAŁ 1

- Dobry, ja miałam rezerwacje – ułatwiłam prace pani z recepcji i sama się odezwałam. Co z tego, że nic nie rozumiała z tego co powiedziałam i że ledwo co mnie widziała. No dobra, może nie takie ledwo. Powtórzyłam jeszcze raz po angielsku.
- Czy tu nikt nie zna szwedzkiego? – powiedziałam sama do siebie idąc korytarzem z moją pomarańczową walizką. Przede mną szło stado wielkich ludzi. Zupełnie jak to drzewo na które wpadłam w wejściu.
- Zabiją mnie, mamo tato, nawet ty zły bracie, kocham was.
- Ej ona mówi sama do siebie – powiedział wysoki. Oj bardzo wysoki. Ej no kurde tego też nie zrozumiałam. Ale z drugiej strony co może powiedzieć facet gdy widzi sobie małą kobitkę, która gada sama do siebie. Stanęłam i pokazałam mu język. A tamci zaczęli się śmiać.
- Śmieszne. Bardzo – powiedziałam i poszłam. Szwedzki to plątanina niemieckiego i angielskiego więc może zrozumieli piąte przez dziesiąte. Weszłam do pokoju i runęłam na łóżko. Zturlałam się jednak szybko i wyjęłam z walizki czyste rzeczy. Ej no bo wiecie, ogólnie to ja tak kolorowo się ubieram. Więc wyjęłam fioletowe rurki, do tego pasuje żółty t-shirt i pomarańczowe trampki. Taka już byłam sobie kolorowa dziewczyna. Ale to nie moja wina tylko tej przeklętej chemiczki która nam każe wdychać opary na studiach. Przez to człowiekowi się w głowie miesza. Bo ogólnie to ja studiuje biochemie, ale to nie ważne. Poszłam sobie pod prysznic, potem z turbanem na głowie wyjrzałam sobie przez okno, gdzie stały te całe drzewa. Jak się jeszcze okaże, że mieszkają w jednym hotelu to ja się stąd wyprowadzam. Rezerwowałam pokój a nie las. Zauważyli mnie i zaczęli machać i coś krzyczeć. Schowałam się i wzięłam swój telefon. Telefon też kolorowy: seledyn do mnie przemówił. Zadzwoniłam do rodzicielki i powiedziałam, że spokojnie dojechałam, ale ominęłam fakt drzew i że by miała córkę bez zębów, no i z tym hotelem też nie mówiłam. Już za dużo mieli ze mnie śmiechu bez tego. Wysuszyłam włosy i zeszłam na kolacje. Ta kolacja była bardziej odległa niż mi się wydawało. Wychodząc zawadziłam o krawędź i zobaczyłam każdy pyłek na dywanie. Usłyszałam śmiech za sobą. No któż by inny niż drzewka.
Na początku dziennym były moje wywrotki, także luz. Wstałam, otrzepałam się i poszłam. A oni za mną. Odwróciłam się co było sporym błędem. Znowu runęłam na podłogę. Leżałam tak i leżałam; tamci podeszli i zaczęli mnie podnosić. Jaka siara.
- Cześć  - przywitał się jeden z nich. No tyle to ja po polsku rozumiałam. To znaczy ogólnie trochę kapowałam bo mamusia jest polką.
- Hej – odpowiedziałam po angielsku. – nie znam polskiego – wyszczerzyłam się do niego.
- Ej Winiar twoja siostra – powiedział mój wybawiciel. Bo ogólnie to ja ich nie znałam ale ten wydawał się najnormalniejszy. Tzn miał najnormalniejszy wyraz twarzy. Drugi wysoki podbiegł do nas i uklęknął. O żesz mamusiu, jakie on miał oczy. O w dupę.
- Dziwna jakaś – powiedział patrząc w moje. Wyciągnął palca żeby je dotknąć, ale milimetr przed skapnął się, że nie można. – ej to naturalnie czy soczewki?
- Naturalne – spojrzałam na mojego wybawiciela. – Olivia Ankdal jestem – wyciągnęłam do niego rękę i do tego Winiara.
- Grzegorz Kosok. A to Michał Winiarski.
- Gdegoz Kosok? – powtórzyłam po nim, ale chyba niezbyt dobrze bo reszta śmiała się w niebogłosy.
- Po prostu Kosa – powiedział z uśmiechem.
- Kosa – odparłam zadowolona. – okej to jest Mikał Winiaski?
- Winiar. – Jezu jakie to trudne. Zwiesiłam głowę.
- I jesteście? – nie wiem czemu, ale nadal staliśmy w korytarzu przed stołówką. Usiadłabym sobie. Zamiast tego weszłam do pomieszczenia i na tace wzięłam trzy bułki, masło i czekoladę. Do tego sok malinowy. Wnioskuje tą malinę z koloru. Bo smak to bardziej woda. Usiadłam sobie sama przy stoliku bo tamci wybierali swoje posiłki. Przy czym pisząc wybierali mam na myśli darcie się na siebie. No jestem w Polsce w końcu. Miałam ochotę na cichy spokojny posiłek, ale niestety Olivia nici z tego. Pierwszy podszedł Kosa.
- Można? – zapytał siadając. Oparłam bezradnie tylko głowę o stół. Pierwszy dzień, a ja już chce wracać do domu.
- -Boli cię coś? – spytał najniższy. Przepraszam, najniższe drzewo bo ode mnie był wyższy o ho ho.
- Nie. Dowiem się kim jesteście? – spytałam popijając sok. Wodę.
- Nie. Wpisz w google coś tam i ci wyskoczy.
- Jaja sobie robisz – powiedziałam poważnie.
Rozsiadła się cała ta duża grupa przy mnie.
- No dobra. Jesteśmy siatkarzami.
- Aha- odpowiedziałam i zaczęłam jeść bułkę. Spokojna kolacja? Nie, w życiu. Siatkówka? No tam kiedyś się tym interesowałam, ale nie żeby poważnie. Wzrost nie ten. Mama to co innego. Oglądała ich mecze i darła się:  Igła ty cymbale; Guma no wyżej było trzeba; Bartman jełopie zejdź z tego boiska; Piotruś ty kochany mój jedyny. Przypomniałam to sobie wszystko akurat gdy piłam sok więc zakryłam szybko usta ręką żeby cała zawartość nie wypadła na moje bułki. Zapadła cisza i wszystkie pary oczu patrzyły na kolorową wariatkę czyli na mnie.
- Ej lubię ją. Co za inny ktoś śmieje się z niczego oprócz nas. Przybij piątkę – powiedział taki jeden w okularach. Niestety przybiłam tą z zawartością moich ust i kolega trochę się obrzydził. Ale co mi tam.
- Okej – zaczęłam – Igła?
- No? – odpowiedział ten co sobie jaja ze mnie robił.
- Guma?
- Guma ci nie odpowie. To jeden z rudych. O ten tam – wskazał mi Kosa.
- Batman? – powiedziałam ale chyba nie dobrze.
- Bartman. R tam jest w środku – o ho ho byczek z niego. No dobra nie mój typ. Nie no ciemny i w ogóle, ale ten kubański zarost odpada.
- Em Piotruś?
- O Piter, Cichy. Ten chudy taki.
- Igła pacanie słyszę wszystko.
- No to super – klasnęłam w dłonie i zaczęłam się śmiać. Znowu dziwne miny na mnie. Poproszę o wyrozumiałość bo mam trochę zrytą psychikę. Chemia, wiecie. Ale widzę, że jadę z nimi na jednym wózku.
- Ty się dobrze czujesz?- spytał ten w okularach.
- No, jak widać? – odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
- Bartosz jestem – powiedział kolejny wstając i wyciągając do mnie dłoń. Dłoń którą wcześniej sobie obtarł usta żeby na mnie nie nie napluć.
- Kurek, to jest kobieta. Weź się opanuj – powiedział zniesmaczony Winiar.
- O co ci chodzi – oburzył się trochę.
- O ten tramwaj do Łodzi.
- Miło było poznać, ale jutro idę zwiedzać, więc do widzenia. 
Wstałam z tymi brudnymi naczyniami i pierwsze co zrobiłam to się wywaliłam. 
- Jezu, nic ci nie jest? - podbiegł Kosa. jeden dobry człowiek, który nie miał ze mnie ubawu. tamci leżeli i się śmiali. 
- Nie, chyba nie. Jest ok - pomógł mi zbierać naczynia. 
- Już skończyliście się z niej śmiać? - spytał poważnie resztę, gdy zrobiło się odrobinkę ciszej.
- Nie przejmuj się. To u mnie normalne - uśmiechnęłam się lekko. Byłam przyzwyczajona do śmiechu ze mnie, także to nie zdziałało u mnie żadnych negatywnych emocji. Wyszłam powoli, żeby się nie wywalić i poszłam do swojego pokoju. Przebrałam się w piżamę i wskoczyłam do łóżka. Już chciałam zapaść w głęboki sen gdy usłyszałam hałas z pokoju obok. No żesz kurde. Jak mnie szlag zaraz trafi to tylko ja wiem co zrobię. Wyszłam z pokoju i załomotałam do drzwi obok, skąd dochodziły jakieś zwierzęce dźwięki. 
Otworzyły się drzwi i popatrzyłam w górę, i jeszcze trochę i tak troszeczkę i zobaczyłam brodatą twarz. Aż mi serce zabiło mocniej ze strachu.
- Tak? - spytał spokojnie.
- No bo ten, ja jutro muszę wcześnie wstać i czy no może pan trochę ciszej się zachowywać?
- O nasza niezdara - stanął obok ten w okularach. - Michał jestem. O sorry zapomniałem. Dziku. - podał mi rękę i wciągnął do środka.
- Ej puść - stanęłam jak wryta przed nimi wszystkimi. Zresztą oni też trochę zaskoczeni byli. To znaczy bardziej z mojego stroju niż obecności. Po chwili pokój zaczął się trząść od ich śmiechu. Dosłownie.
- Jezu dziewczyno co ty masz na sobie? - zapytał ten co chciał się ze mną przywitać swoją mokrą dłonią.
- No piżamę. Nie widać? - oj dobra no. Ja wiem, że dla kobiety, która ma 24 lata nie zbyt odpowiednia jest piżama w różowe motylki i do tego sama daje swoim kolorem po oczach. Spokojnie mogłabym wyjść i robić jako znak drogowy.
- Słuchaj, to że ty nie masz żadnej to nie znaczy, że musisz się ze mnie nabijać, jasne? - założyłam ręce na biodrach i spojrzałam na niego. Ha! Przestraszył się. Co do reszty to nie muszę wspominać. 
- Moglibyście być trochę ciszej? Ja naprawdę muszę rano wstać.
- No jasne - zrobił głośniej Winiar. Podeszłam, wyciągnęłam z kontaktu urządzenie i z nim w rękach wyszłam dumnie z pokoju, po czym popędziłam szybko do siebie, żeby mnie nie złapali. Na wejściu wyrżnęłam o podłogę, ale na szczęście urządzenie się nie popsuło. Zaczęłam cicho oddychać bo w tym momencie stado drzew przebiegło po korytarzu. 
- Ej jaki ona ma numer pokoju? - usłyszałam centralnie pod swoimi drzwiami. Położyłam się na podłodze i zaczęłam się śmiać, ale tak cichuteńko żeby mnie nie usłyszeli.
- No nie wiem. Ale skoro było jej głośno to gdzieś tutaj.
Usłyszałam pukanie do drzwi i zaczęłam się śmiać w głos.
- Olivia?
Opanowałam się i poszli dalej. Gdy zrobiło się całkowicie cicho, uchyliłam lekko drzwi i wyszłam jedną stopą z pokoju ciągle się śmiejąc. 
- Ha! - powiedział Winiar i złapał mnie w pasie. Było mi wszystko jedno gdzie mnie niesie bo w tym momencie nie mogłam się dalej opanować. Położył mnie na łóżko i o to przed sobą miałam kilkunastu rosłych facetów, którzy wpatrywali się we mnie jakbym każdemu matkę zabiła. Widząc Igłę znowu zaczęłam się śmiać. Tulił to urządzenie, chuchał, głaskał, mówił do niego i ogólnie to zachowywał się jakby to było jego dziecko.
- No dobra, czas na mnie - powiedziałam powoli wstając.
- Ani mi się waż - powiedział Bartosz - czy ty wiesz, że Krzysztof o mało co by nie dostał zawału? Wiesz, że stracilibyśmy naszego najlepszego libero? W ogóle myślałaś co robisz? - spytał całkowicie poważnie.
- Przecież to zwykły odtwarzacz.
- Co? - jezu on miał łzy w oczach. - To moje trzecie dziecko. A jakby umarł?
- Nie no teraz to Krzysiu przesadziłeś - powiedział Ba(r)tman. 
- Dobranoc panom. - wstałam i wyszłam. Na szczęście mnie nie zatrzymali. Runęłam na łóżko i odpłynęłam. 
Wstałam sobie rano o 7, zrobiłam kawę i z laptopem wróciłam do łóżka. Nie chciałam się zgubić w tym wielkim mieście, więc musiałam jakoś obmyśleć plan. Najpierw Starówka, potem Starówka i Starówka. Czy tu nie ma nic ciekawszego? O jakiś mecz dzisiaj. E tam, nie ma już biletów. Ale chwila, przecież obok mnie mieszkają siatkarze. Wyleciałam szybko z pokoju i zaczęłam walić w ich drzwi, ale chyba już wyjechali.
- O nie - oparłam głowę o drzwi i po chwili wróciłam do swojego pokoju. Dobra, mecz na 15. Do tego czasu trzeba coś wykombinować. Już z nie takich opresji Olivka wychodziła. Może jestem mała i niezdara ze mnie, ale jak było trzeba to się kradło kartkówki żeby nie zawalić ocen. Się ma tą głowę do pomysłów. Powoli się ubrałam w zielone szorty, czerwony podkoszulek i pomarańczowe trampki. W kieszeń wsadziłam portfel i telefon i wyszłam. Żeby nie znaleźli moich DNA (czytaj włosy) zrobiłam sobie koka i poszłam na autobusu. 
- Bilecik do kontroli - podszedł jakiś facet z plakietką na szyi. Nie, tego też nie zrozumiałam. Ale o co innego mogło mu chodzić jak ludzie w popłochu wyjmowali jakieś prostokątne coś.
- Słucham? - spytała po szwedzku.
- Bileciki do kontroli - powtórzył. Rumieńce na polikach u pana.
- Słucham? - powtórzyłam. 
- Ma pani bilet?
- Człowieku o co chodzi - co za typ w ogóle. Siedziałam dalej, a ten stał nade mną z czerwoną jak burak twarzą.
- On się pyta czy masz bilet - powiedział po angielsku jakiś gostek.
- Oh cholercia. 
Teraz oczy czerwonego chodziły to na mnie to na tego kogoś.
- Gadaj mu jak wcześniej to da ci spokój.
- Nie mam tego pieprzonego biletu i idź mi facet stąd - powiedziałam z uśmiechem. Chyba zrozumiał bo sfrustrowany poszedł. Na następnym przystanku wysiadłam i poszłam na hale. Obeszłam ją dookoła i nie mogłam znaleźć wejścia. Dobra, jest.
- Ma pani bilet? - spytała pani w wejściu. To słowo już znałam. 
- Nie - odpowiedziałam jej po angielsku.
- To przykro mi ale pani nie wejdzie. 
- Mogę kupić?
- Wszystkie już wysprzedane. 
No tak; to widziałam, ale nadzieja umiera ostatnia. Wyszłam i obeszłam znowu całą hale, sprawdzając każde drzwi. O dzięki ci panie. Chociaż jedne były otwarte. Weszłam naprawdę cicho i szłam schylona korytarzem. W sumie to bez sensu bo i tak mnie zauważą. Raczej z donicą mnie nie pomylą. Nie no, to przecież było za łatwe, żebym tak ot tak dostała się na halę. Gdzieś musiał być haczyk. No i był.
- A panienka co tutaj robi? - wyrósł przede mną facet z napisem OCHRONA na piersi.

6 komentarzy:

  1. hahhaahahaha o Jezu! kobieto! poprawiłaś mi tym humor:D
    A tak wgl to fajnie zaczęłaś i oczywiście będę tu zaglądać:)

    OdpowiedzUsuń
  2. padłam xd akcja Igła i trzecie dziecko GENIALNE!!! :D będę tu stałym tubylcem xD :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten blog zapowiada się równie świetnie jak twój wcześniejszy który czytałam. Nie mogę się doczekać co będzie się działo dalej.

    OdpowiedzUsuń